duchowość i rozwój osobisty

Poziomy integracji cienia i autentyczne uzdrowienie życia

anton-malanin-lxEqRDB9Ng8-unsplash

Anton Malanin on unsplash

W swoich publikacjach często opisuję pułapki rozwoju osobistego/duchowego. Może dlatego, że sama w nich grzęzłam latami i znajduję też analogię w historiach innych ludzi, których wspieram w  procesie integracji duszy . Chciałabym dzisiaj poruszyć temat dość popularnej pułapki „wiecznego uzdrawiania siebie”, które tak naprawdę jest związane z tym, że wolimy skupiać się cały czas na naszej słabości, którą traktujemy jak „chorobę” zamiast zobaczyć, że już dowiedzieliśmy się wszystkiego i czas wrócić do życia i ugruntować się w nim. Skąd się bierze ta potrzeba naprawiania siebie bez końca? Otóż zewsząd jesteśmy bombardowani wyidealizowanymi wizerunkami oświeconych – jaśniejących, z błogim wyrazem twarzy, bez negatywnych emocji, zdrowych, bez problemów życiowych bo już wszystko mają „przepracowane”.

To powoduje w nas przekonanie, że dopóki nie osiągniemy tego – skądinąd – nierealnego stanu, wszystko co nas od niego oddala, jest dowodem na istnienie „problemu”, na którym powinniśmy się skupić. Szukamy więc kolejnych metod, technik, filozofii na „przepracowanie” czegoś, co już wcześniej przepracowaliśmy, tyle, że innym narzędziem i tak w kółko. To staje się w którymś momencie tonięciem w iluzji i nałogiem, bo jak wiemy, nawet od narzędzi rozwojowych możemy się uzależnić.

POZNANIE I AKCEPTACJA NATURY LUDZKIEJ

Tymczasem, nie o to chodzi w autentycznym rozwoju duchowym. Mamy nauczyć się być ludźmi, a nie „świętymi słupami”. Będziemy starzeć się, chorować, przeżywać kryzysy, ale to, co nas odróżnia od stanu wcześniejszego, jest stosunek do tego wszystkiego. Wcześniej obwinialiśmy siebie, albo innych, bo nie wiedzieliśmy dlaczego postępujemy tak, a nie inaczej. Byliśmy niewolnikami swych myśli i emocji, dlatego wypieraliśmy je, albo wchodziliśmy w obsesję. Przechodziliśmy ze skrajności w skrajność, nie umiejąc zachować zdrowego rozsądku i balansu. Nie potrafiliśmy też rozróżnić, co jest szkodą a co korzyścią, bo uczono nas, że mamy być „ponad” tym. Ponad materię, ponad człowieczeństwem, ponad wszystkim, co powoduje jakikolwiek dysonans.  Rozwój duchowy myliliśmy z odlotem, ucieczką od życia, która jest zarazem ucieczką od odpowiedzialności – wyznacznika dorosłości.

POCZUCIE WINY, ŻE NIE JESTEM TAK DOSKONAŁY/A

A potem grzęźliśmy w poczuciu winy, że jednak nie do końca jesteśmy głosem najwyższych wibracji, wcielonymi świętymi, aniołami czy bóstwami, bo dalej pojawia się w naszym życiu – od czasu do czasu – pogorszenie samopoczucia, problemy międzyludzkie, choroby.  Okazuje się, że jesteśmy TYLKO ludźmi, ze swoimi zmiennymi nastrojami, czasem czującymi smutek i złość, czasem współczującymi, ale nie ma szans na to, byśmy cały czas byli „czystą miłością i tylko miłością”. Ironizuję teraz celowo, bo dystans w duchowości to podstawa złapania sensu, o co w tym wszystkim chodzi. Na pewno nie o bycie niewolnikiem swego perfekcjonizmu, ani nie o obojętność, która w nadmiernej ilości też staje się pancerzem.  W rozwoju duchowym odkrywamy pełnię człowieczeństwa, jego spektrum w sobie. W stosunku do innych – określamy też podobieństwa i różnice. I rozumiemy już, że istniejemy dla swego życia i dla RELACJI. Dla siebie i dla bliźnich. Dla swej wyjątkowości i dla wyjątkowości tego świata.

AGRESJA JAWNA I UKRYTA

I możemy czuć złość i smutek – jak najbardziej – ale liczy się to, co z tym zrobimy. Jeśli wykorzystujemy negatywne emocje by kogoś skrzywdzić – to wciąż mamy problem z agresją i trzeba ten fakt przyznać i coś z tym zrobić – na przykład zapisać się na terapię. Tak samo jest, gdy wypieramy złość – wtedy i tak odezwie się w naszych komunikatach, gdy będziemy próbować kogoś szkalować, umniejszać go czy wbić mu szpilkę – najlepiej tak, by sam nie zauważył. Gdy zaś zauważy i zwróci nam uwagę – obłudnie zaprzeczamy, udając, że nic się nie stało. Możemy też przyznać się, że tę złość czujemy i wykorzystać jej energię do konstruktywnych zmian, do nauki asertywności czyli komunikowania siebie bez upokarzania otoczenia, ale stawiając granice tam, gdzie są one niezbędne dla zachowania szacunku. Jest to potrzebne do tego, by nie być uległym, jak dotychczas – w imię fałszywie pojętej miłości.

TOKSYCZNE UKŁADY

Trzeba jasno podkreślić, że bez realnego wyjścia z toksycznych układów, które (czy chcemy czy nie)  współtworzymy jako dawca/biorca – nie ma mowy o uwolnieniu duszy i prawdziwej integracji cienia. Możemy sobie wmawiać, że jak uzdrowimy siebie, to ludzie toksyczni samoistnie się zmienią, ale zapominamy o tym, że bliźni też ma wolną wolę i pracę do wykonania. Tej pracy z emocjami nie dokonamy za niego, ale często pragniemy się łudzić, że „moc naszego serca” złamie najtwardszy pancerz. Nie, nie złamie, jeśli ten ktoś nie jest na to gotowy.

Nie ma też opcji, by siebie naprawiać bez końca i zmuszać do spokoju i szczęścia gdy na naszą głowę wylewane jest wiadro pomyj.  To się nie uda. Duchowość nie polega na oszukiwaniu siebie i innych, że cierpienie, nie jest cierpieniem, że jak zamkniemy oczy – zło zniknie. Że przemoc i gwałt na kimś to „iluzja” za którą kryje się miłość. Albo, że jak ktoś nas upokarza, dręczy i molestuje to dlatego, że „posiadamy w sobie cień do przepracowania”. Nic bardziej mylnego.

Wiktymizowanie ofiary i wybielanie oprawcy to nie jest udana integracja cienia. Integracją cienia nie jest także rozluźnienie hamulców do przesady i „rozpasanie”. To znaczy szkalowanie innych, pomawianie, hejtowanie czy obrażanie.  Przy nieprzepracowanym cieniu częstym jest rzutowanie go na bliźnich, którzy obiektywnie niczego złego nie zrobili, ale z jakiegoś powodu nas irytują, wzbudzają lęk, niechęć. Myślimy wtedy, że są rzekomo opętani, czy mają demony w aurze, albo „diabelskie wibracje”. Mamy XXI wiek, czas wyjść z polowań na kozły ofiarne i zaprzestać zabobonów, jakich pełno w duchowości i ezoteryce. Pamiętajmy, że wglądy w drugiego człowieka są zabarwione naszą subiektywną percepcją. Przy niezintegrowanym cieniu, będziemy w naszych „wglądach” projektować go na innych. Mimo ,że nie ma żadnych obiektywnych faktów, potwierdzających nasze urojenia, święcie w nie wierzymy.  To kolejna, powszechna pułapka w świecie duchowym, gdy zatracamy się w iluzji.

INTEGRACJA CIENIA W PRAKTYCE DUCHOWEJ

Integracja cienia to dostrzeżenie i zrozumienie ciemnej strony naszej egzystencji i umiejętność opanowania jej, a także ukierunkowania w formie lepszych zmian. Dlatego integracja cienia ma wymiar tak indywidualny, jak społeczny i globalny. Możemy go rozpatrywać zarówno w ujęciu psychologicznym, jak i duchowym i mistycznym. Żeby integracja przebiegała prawidłowo, należy pamiętać o prostej zasadzie rozróżniania, co jest czym. Na przykład, co jest wynikiem mojej woli, a co wolą bliźniego. Na najwyższym poziomie duchowym jesteśmy Istotą Miłości, Jednością. Ale tu na Ziemi, posiadamy wolną wolę i sami decydujemy czy być dalszym rozwidleniem Źródła czy odciąć się i odgrywać rolę nowotworu wyniszczającego otaczającą rzeczywistość. Choć w duchowości mamy skłonność do idealizowania największych wynaturzeń, to nie oznacza, że jest to słuszne.

Relatywizowanie kojarzy się wielu adeptom duchowym z wychodzeniem z dualizmu, ale w negatywie prowadzi to siłą rzeczy do znieczulicy społecznej.  Jest wygodą ego – skoro uzna że nie ma „dobra” i „zła”, to nie musi nic robić w obliczu cierpienia i przemocy, którego jest świadkiem. Duchowość prędzej czy później z dziecięcej naiwności i rozmywania pojęć „dobra” i „zła” poprowadzi znowu do kwestii etycznych i konieczności uporządkowania naszego świata. Integracja ciemnej strony w moim doświadczeniu zbiega się ze zrozumieniem naszej skłonności do czynienia szkody i wzięciem za ten popęd odpowiedzialności. Nie możemy go bagatelizować w stylu „wszystko jest miłością”.

Agresja i atakowanie to wynik chaosu, języka nieświadomości, to wzorce zwierzęcia w człowieku, bez dostępu do serca i rozumu, dlatego nie są sprawiedliwe ani nie są narzędziem w rękach Miłości. Nieopanowane w człowieku stają się za to chorobą, którą należy uzdrawiać. Dlatego wsparcie i pomoc należy dać ofierze, ale też katowi, kierując go na odpowiednie leczenie, by mógł wyjść ze swego zniewolenia. To nie wyklucza rzecz jasna dochodzenia sprawiedliwości i zadośćuczynienia.

Naszym obowiązkiem jest  przeciwstawiać się przemocy, także tej, w której tkwimy. Przemoc ma różne wymiary, nie zawsze dostrzegane przez nas i społeczeństwo. W czasie integracji cienia finalnie stajemy się wyczuleni na każdy objaw agresji. Fizycznej, seksualnej, psychicznej, ekonomicznej i duchowej.  Jeśli jakiś poziom nie został przez nas rozpoznany, pewnikiem jest, że będziemy na niego projektować swą agresję, o której już myśleliśmy, że jest „przepracowana”, albo wręcz przeciwnie – będziemy latami tkwić w matni czyjejś agresji.

PRZEMOC PSYCHICZNA I NARASTAJĄCA ZŁOŚĆ

Z toksycznych układów należy wychodzić, bo są objawem niedojrzałości obu stron, uwikłania we wzorcu pasożytnictwa – znanego ze świata zwierząt, a u ludzi przeniesionego też na poziom finansowy, czy emocjonalny, a nawet duchowy (sekciarskie układy). Ze zrozumiałych powodów, gdy tkwimy w matni, wykorzystywani przez ludzi agresywnych, którzy dokonują przemocy jawnej albo w białych rękawiczkach – czujemy narastającą złość. Jest to mechanizm obronny, instynkt, który każe nam coś z tym zrobić, uwolnić się z wyniszczającego układu. Ale z jakiegoś powodu brakuje nam tej świadomości i wikłamy się w uzdrawianie, czy też rozpuszczanie tej złości metodami zastępczymi (medytacje, wizualizacje, oczyszczania energetyczne).

Czy to coś da? W dłuższym okresie – nic, bo dalej zatruwa nas przyczyna tej złości, która jest ZEWNĘTRZNA – pochodząca z przemocy, która nas dotyka. Jeśli jesteśmy w układzie wyniszczającym nas,  to będziemy niszczeni tak długo, jak na to pozwolimy. Jeśli tkwimy w bagnie, to trujemy się jego oparami, i żadna zmiana świadomości nie uczyni z bagna pięknego oceanu. Prędzej czy później zatoczymy koło i wrócimy do punktu wyjścia.

Zrozumiemy wtedy, że ta złość powstała po to, byśmy ją wykorzystali w słusznym celu – ochrony siebie, przełamania mechanizmu wykorzystywania. Postawienie granic jest NIEZBĘDNE i jeśli druga strona jest niereformowalna i wciąż pragnie krzywdzić – to należy się od niej odciąć. Gdy zyskamy przestrzeń na swobodne oddychanie, warto zapraszać do niej życzliwych ludzi. Ta nowa oswobodzona przestrzeń jest też polem nowej kreacji, do której posłuży początkowa energia złości. Możemy zająć się wreszcie pozytywną ekspansją, uniemożliwioną wcześniej przez układ toksyczny, w jakim tkwiliśmy przez lata.

CZŁOWIEK DUCHOWY TO CZŁOWIEK ODPOWIEDZIALNY

Co więc staje się tym uzdrowieniem, do którego dążyliśmy na wiele sposobów? Pozwolenie sobie na bycie szczerym i zarazem odpowiedzialnym. To wysoka świadomość swych jasnych i mrocznych stron, umiejętność aktywacji lub opanowania swych potencjałów w zależności od sytuacji. To wzięcie odpowiedzialności za to, jacy jesteśmy, ale nie chodzi o naprawianie siebie bez końca, tylko umiejętność radzenia sobie ze sobą. Bez tłumienia czegokolwiek, ale też bez używania form krzywdzących. Potem następuje wyjście z perspektywy wewnętrznej do zewnętrznej. Poszerzenie siebie w materii. Co to oznacza? To oznacza, że nie tylko posiadamy odwagę do realizowania swych marzeń i potrzeb, ale też pomagamy innym ludziom dojść do tego stanu świadomości. Dzielimy się miłością i wiedzą z innymi, inspirujemy ich, bo takie jest powołanie duchowe.

SABOTAŻ – CIEŃ W FORMIE WEWNĘTRZNEGO KRYTYKA

Oczywiście część naszego „ja” będzie to sabotować na wszystkie możliwe sposoby: że nie jesteśmy gotowi, że jeszcze trzeba osiągnąć „dziewięćdziesiąty dziewiąty stopień wtajemniczenia”, że „guru nas nie pobłogosławił”, a przestrzeń w magiczny sposób nie przemieniła się, byśmy bez najmniejszych trudności weszli na tę Drogę. Nie mówiąc o podstawowym argumencie wewnętrznego krytyka: NIE JESTEŚ NA TYLE PRZEBUDZONY BY PRZEBUDZAĆ INNYCH! Oczywiście nigdy nie będziemy na tyle dobrzy od razu, by realizować swoje zadanie. Tak jak muzyk ćwiczy godzinami każdego dnia, by dać popisowy koncert.  Tak jak matka nigdy nie jest na tyle gotowa, by przywitać swoje dziecko. Może czytać setki książek o rodzicielstwie, ale prawda jest taka, że nauczy się go w PRAKTYCE.  Szlifujemy swój talent w trakcie jego używania, a nie uciekając przed nim bez końca. Gdy skupiamy się na naszej niegotowości, staje się ona cieniem odgradzającym od światła – autentycznego doskonalenia umiejętności w warunkach ziemskich.

GDY CIENIEM JEST DLA NAS ZBIOROWOŚĆ I ŚWIAT

Przychodzi czas, gdy kolejnym uzdrowieniem – gdy już siebie poukładaliśmy i prześwietliliśmy – jest wyjście do zbiorowości. Gdy tego nie robimy, bo wygodniej jest skupiać się na swym wnętrzu, to znowu aktywuje się cień, ale na innym poziomie niż wcześniej. Mamy wtedy nowy rodzaj „doła” któremu towarzyszą nierzadko dolegliwości psychosomatyczne (uwięzienie energii w ciele). I próbujemy z tego doła wyjść różnymi, znanymi nam sposobami, ale działają one tylko przez chwilę. Dlaczego? Bo na tym etapie chodzi już o coś innego. Nie o cofanie się w przeszłość, ale pójście do przodu. Jeśli tego nie rozpoznamy w porę, to znów wikłamy się w działania zastępcze, nie rozwiązującymi prawdziwej przyczyny, tylko próbującymi uśmierzać skutek.

Oczyszczania energetyczne, medytacje, modlenie się z intencją uzdrowienia duchowego, przepracowywanie wcieleń i pamięci rodowej, praca ze snami i przekonaniami itd. – to wszystko jest prawidłowe i towarzyszy praktyce pracy z podświadomością. Prowadzi do obudzenia pierwiastka duchowego, konsolidacji swej mocy. Gdy pracuję z osobami w procesie integracji, kluczowym jest rozpoznanie momentu, w którym tę moc – siłę sprawczą – posiedliśmy, bo już wiemy wszystko, co mieliśmy się o sobie dowiedzieć na tym etapie i nie chodzi już o to, by tą wiedzę mielić w różnych formach. Czas na kolejny krok – zmianę perspektywy  – z wnętrza kierować się musimy do zewnętrza. Wdech, a potem wydech.

Jeśli tego nie zrobimy, to wciąż tkwimy w paraliżu i „śmierci” ducha, ale z zupełnie innych powodów, niż wtedy, gdy zaczynaliśmy praktykę rozwoju osobistego. Mamy wtedy wrażenie „cofania się” ale to tylko złudzenie. Trzeba po prostu sobie uświadomić,  że pracą z wnętrzem nie ożywimy znowu ducha, bo na tym etapie potrzeba konkretnych działań w materii. Wcześniej poznawaliśmy i układaliśmy swoje wnętrze i rodową przeszłość, a potem ten sam porządek należy wdrożyć w życie, tyle, że układanie ma już charakter FIZYCZNY, DOSŁOWNY. Jest to zgodne z kierunkiem emanacji – od subtelnej idei do najgęstszej formy.

FINAŁ INTEGRACJI CIENIA I PRZEJŚCIE DO INTEGRACJI WIĘKSZEJ

Okaże się to autentycznym uzdrowieniem, jak wyjdziemy do ludzi z naszą prawdą, z naszą sztuką, twórczością. Tak duch, ze stanu „śmierci” staje się nowym życiem, ponieważ pozwalamy mu połączyć się z duchem większym – zbiorowym. Stajemy się pośrednikami w tym cudownym tańcu – między ideą z której czerpiemy natchnienie a jej materializacją. Naszą unikalnością  – przez naszą twórczość – wpływamy na świat większy. Gdy możemy w tej przestrzeni swobodnie oddychać i wyrażać siebie – nikogo nie atakując – oraz dzielić się ideami z innymi ludźmi, wychodzimy  z destrukcji cienia.  Uwięziona energia, która rozwalała nas od środka, powodując nieprzyjemne stany psychiczne i cielesne, w końcu znajduje przepływ. Tym się kończy proces integracji wewnętrznej na rzecz kolejnej – miłosnego jednoczenia przestrzeni, w której biorą udział wszyscy przebudzeni.


46925607_124136928487548_242617123388522496_n33erffffffdfafFINISH

Farida Sorana

Jestem trenerką rozwoju osobistego i duchowości, pomagam w pracy z podświadomością i jej programami, obszarem cienia, snami, odnajdywaniem wewnętrznej nawigacji, osiąganiem celów życiowych. Więcej 

Chcesz umówić się na sesję telefoniczną ze mną? Napisz: farida.sorana@gmail.com 🙂

1 odpowiedź »

  1. Farido, bardzo dziękuję za ten tekst. To jest jak synchronia. Nie wiem jeszcze jak ma być po nowemu ale wiem, co mi nie służy i odcinam z pełnym zaufaniem i odpowiedzialnością. Najważniejsze, aby było Ok pomiędzy „ja i ja” czy jak inni mówią „ja i góra”. I zrobiło się wokół mnie bardzo cicho…Lepsze to niż ponowna bardziej bolesna lekcja 🙂

Leave a Reply to Betina ŚwietlikCancel reply