duchowość i rozwój osobisty

O trudnych relacjach mistrz – uczeń

theravada-buddhism-1906004_1920

Zaczniemy od tego, że każdy z nas jest mistrzem i uczniem, zależnie od sytuacji i relacji.  Swojego mentora – obojętnie w jakiej dziedzinie, zazwyczaj nazywamy mistrzem i nie ma w tym nic złego.  Są mistrzowie dojrzali, i są mistrzowie odgrywający tę rolę w zniekształceniu. Podobnie jak wśród uczniów. Każdą z ról, którą wykonujemy w swym życiu uczymy się od podstaw.  W trakcie rozwoju wiele kwestii zaczynamy widzieć inaczej, niż na początku. Interpretacja ról ucznia i nauczyciela zmieniała się u mnie wraz z doświadczeniem różnego typu pułapek myślowych, które opisałam na blogu.

Nie jest tajemnicą, że dojrzałego nauczyciela poznamy po tym, że nie pragnie kontrolować swego ucznia, ani nie zależy mu na tym, by utrzymać względem niego status mistrza. Innymi słowy nie rości sobie praw do dalszej drogi adepta. Dobry mistrz wie, że jego rola jest tylko tymczasowa – być katalizatorem dla ucznia, obudzić jego „zmory” i towarzyszące im lęki, poruszyć tabu, sprowokować swą obecnością zablokowane energie.  Celem jest uwolnienie umysłu ze wszystkich zamanifestowanych blokad i projekcji do poziomu świadomości poszerzonej. Oczywiście mistrz jedynie towarzyszy adeptowi w tej drodze, nie zastępuje mu jego własnego myślenia i kreatywności. Najważniejszą misją mentora jest, aby uczeń sam rozpoznał w sobie mistrza i stał się samodzielnym duchowo człowiekiem, nawet jeśli oznacza to podążenie odmienną ścieżką.

Na tym polega rozwój – nie na kopiowaniu kogoś, ale na odkryciu własnej unikalności,  wyjątkowej indywidualności, sposobu myślenia i życia. Można użyć metafory, że nauczyciel zasiewa ziarna w uczniach i raduje się, gdy wyrosną z nich nowe i niepowtarzalne drzewa.  Z kolei mistrz z nieprzepracowanym wzorcem agresji i rywalizacji – będzie czuł się zagrożony ich obecnością, co więcej – będzie  atakował  i obmawiał tych, którzy odważyli się pójść swoją drogą, by terrorem zyskać nad nimi ponowną kontrolę. To są zachowania toksyczne, niezgodne z kanonem jakiejkolwiek współpracy międzyludzkiej, ale niestety zdarzają się w branży duchowej i ezoterycznej.

Warto mieć na uwadze, że zajmowanie się duchowością nie jest równoznaczne z osiągnięciem poziomu empatii, moralności i kultury osobistej.  Dlatego swych nauczycieli warto wybierać rozważnie – niekoniecznie po ich „energetyce” i „wibracjach”, bo są to bardzo subiektywne odbiory, ale przede wszystkim po ich stosunku do innych ludzi. W taki sposób rozpoznajemy autentyczną albo udawaną duchowość. Zwrócić można szczególną uwagę na to, jak nasz mentor traktuje ludzi, których nie lubi, czy uważa za „konkurencję”.

Rywalizacja o władzę i „stopnie oświecenia”, oczernianie, personalne walki, publiczne pranie brudów są oczywiście zaprzeczeniem duchowości, ale zdarzają się w branży rozwoju osobistego.  Człowiek przebudzony ponoć wie, że każdy jest wyjątkowy, ma prawo głosić swoje prawdy, wyznawać swe idee i dla każdego starczy miejsca w umyśle Boga, ale w praktyce… zwycięża instynkt drapieżcy atakującego terytorium rywala .

Jak zaufacie takiemu mistrzowi a potem odkryjecie własne treści, wypływające z ducha, różne od tego czego was nauczył,  to mu delikatnie mówiąc podpadniecie. W najlepszym razie zostaniecie obrzuceni błotem z góry na dół,  potraktowani tak samo jak jego „wrogowie” i „konkurenci”,  a w gorszym – obrzuceni klątwą, oskarżeni o „opętanie”. Czyż nie kłania się tutaj nauka podstawowej kultury osobistej – by ewentualną krytykę wyrażać konstruktywnie i z odpowiedzialnością, z szacunkiem do swojego oponenta, a nie po to, by go poniżyć i dowartościować się jego kosztem?

A czy „wysokie energie” i „potężne aury” mają znaczenie w duchowości ? Przekornie powiem, że nie. Ważniejsze jest dobro, które człowiek czyni na świecie, a nie jego aura, bo jedno z drugim nie zawsze się zazębia. Otóż niektórzy pod przykrywką wysokich wibracji i oświecenia, najzwyczajniej na świecie manipulują ludźmi zdesperowanymi, a także uprawiają agresję w białych rękawiczkach. Ich władza jest budowana na wzbudzaniu poczucia winy, najczęściej przez wmawianie uczniowi „demonów”, „złych energii”, nieprzepracowanych wcieleń, grzechów itd. Oczywiście remedium na to stanowi pomoc, jakieś oczyszczanie czy egzorcyzm mistrza, i tak buduje się relacja władzy i zależności.  Czy nie przypomina ona trochę relacji z dzieciństwa – z narcystycznymi i kontrolującymi rodzicami? Kija i marchewki?

Przykładem klasycznej manipulacji jest także wikłanie adeptów w praktyki uzależniające energetycznie. Jeśli dany mistrz oferuje uczniowi rozmaite wymyślne rytuały gwarantujące powodzenie, przedmioty magiczne, święte obrazki, amulety, które zasila myślowo i które mają zapewnić szczęścia i odgonienie pecha itd. nie mylmy tego z duchowością. Tego typu praktyki mogą zadziałać na zasadzie siły sugestii, wzmocnić pewność siebie adepta, ale powiedzmy sobie szczerze –  nie  rozwiążą w sposób trwały jego problemów. Człowiek szukający metod na cudowną odmianę swego losu, po prostu nie umie sobie radzić z własnym życiem. Rolą mistrza nie jest w tej sytuacji utrzymywać stan bierności ucznia i uczynić od siebie zależnym (np. energetycznie, czy mentalnie ), tylko zmotywować go do wzięcia odpowiedzialności za swój umysł i ciało. Przekonać go o istnieniu autentycznej mocy sprawczej i mądrości – te ostatnie są możliwe dzięki ugruntowaniu na Ziemi, a nie dzięki magiczno – życzeniowemu myśleniu.  Takie myślenie to cały czas etap dziecka, które pragnie, by ktoś je uratował, albo by coś „samo się zadziało”.

Zaklinanie rzeczywistości nie ma nic wspólnego z dorosłością, która bierze sprawy w swoje ręce. Energia mistrza powinna pełnić rolę pozytywnego katalizatora, obudzić siły witalne ucznia, ale nie może stawać się nałogiem, „lekarstwem na wszystkie bolączki”.

Nauczyciel jest naszym tłem… nie zbawcą, choć często pragniemy, żeby było na odwrót.  Właśnie dlatego, że jest tłem, to może nas zainspirować do obudzenia w sobie archetypu mędrca i kreatora.  Nie powinien natomiast go zastępować, czy budować kultu wokół swej osoby.  Wielki mistrz, nawet jeśli uznamy go za „oświeconego” i „wtajemniczonego” wciąż jest CZŁOWIEKIEM. Posiada swoje zalety i wady, siły i słabości, gorsze dni, choruje i zmaga się z tymi samymi rzeczami, co każdy z nas.

Mamy w sobie silną potrzebę idealizowania swych mistrzów, ale pamiętajmy – nie są oni pośrednikami między człowiekiem a boskością, nie są też wyrocznią – dlatego błędem jest uzależniać od nich wszystkich naszych decyzji życiowych, bo w taki sposób pozbawiamy siebie wolnej woli  – podstawy Świadomości. Nikt nie widzi naszej duszy lepiej niż Jaźń i to o niej można powiedzieć, że jest najlepszym mistrzem człowieka. Nauczyciel ludzki zaś powinien uczyć jak rozumieć język Jaźni – zarówno jej jasnej, jak i ciemnej strony, pomaga poukładać rozsypane puzzle w całość, przez ich prawidłowe nazwanie i opisanie (rzeczy nienazwane nie istnieją w świadomości). Jeśli jakieś puzzle – czyli potencjały ucznia – mistrz odrzuca, demonizuje, ośmiesza, czy egzorcyzmuje – trudno to nazwać  nauką miłości, raczej dualistycznego podejścia.

Dobry mistrz – zdaniem wielu –  paradoksalnie nie robi nic szczególnego. Po prostu towarzyszy uczniowi w jego drodze, pomagając mu zyskać właściwy punkt widzenia w rozmaitych sytuacjach. Pomaga mu odzyskać więź z wnętrzem i rozumieć też świat zewnętrzny. Tyle i aż tyle. Tak jak rodzic daje przestrzeń dziecku na doświadczenie a potem odpępowienie i pójście własną drogą, tak samo powinien czynić mistrz, tyle, że w ujęciu duchowości, która jest dojrzewaniem umysłu do samodzielnego myślenia, wyboru i działania.

Bycie nauczycielem daje wiele satysfakcji, na przykład wtedy, gdy dostaje pozytywny feedback od osób, którym pomógł odnaleźć kompas życiowy. Ale bywa też niewdzięcznym zadaniem, gdy pojawiają się problemy emocjonalne. Na przykład uczeń projektuje na swojego mentora swoje nieprzepracowane emocje z dzieciństwa. Szuka rozpaczliwie „ojca” albo „matki”, a gdy nie dostanie „cukierków”, na przykład samoistnej i SZYBKIEJ odmiany życia, ma pretensje do swojego nauczyciela i „tupie nóżką”. Warto pamiętać, że mistrz oferuje wiedzę, która jest narzędziem do przemiany.  Uczeń używa tego narzędzia, ale na swój sposób, biorąc też odpowiedzialność za błędy, które popełni w trakcie nauki i to wszystko co wyjdzie z jego nieświadomości – bo to są skarby, choć początkowo widziane przez grubą warstwę kurzu. W tym stanie są ocienione i straszące, ale gdy adept nabierze odwagi do przyjęcia ich jako „swoje”, pokażą swój wyjątkowy blask.

To podstawa dalszego rozwoju – odnaleźć grunt w sobie, a nie tylko w swoim mistrzu. Bywa też tak, że gdy uczeń jest już gotowy podążyć własną drogą, nieświadomie zaczyna krytykować i atakować swojego mentora, prowokując go, zupełnie jak nastolatek buntujący się przeciwko rodzicowi. Innymi słowy, próbuje zbudować swoją pozycję przez deprecjację swego nauczyciela, co jest zachowaniem niedojrzałym i agresywnym. Wystarczy przecież z szacunkiem rozstać się i odejść – uczeń bowiem  przestaje być uczniem i trzeba ten moment w porę rozpoznać.  Dorosły człowiek potrzebuje stworzyć swą własną przestrzeń, w której będzie mógł dzielić się odnalezioną prawdą z innymi ludźmi, nie wrzucając już kamyków do cudzych ogródków, tylko szanując przestrzeń innych siewców.

Taka jest kolej rzeczy, tak duch szerzy się w ludziach. Ktoś roznieci w kimś płomień, po to, by niósł go dalej w świat, inspirując bliźnich na swój sposób. Szkoda, że tyle jest konfliktów między nauczycielami i uczniami duchowości, ale świadczy to o kolejnej starej prawdzie – jeśli ktoś nie dojrzał emocjonalnie, to swą niedojrzałość rzutuje na uprawianą przez niego duchowość. Warto więc zacząć praktykę osobistą od rozpoznania i uporządkowania swych emocji – to podstawa dalszej duchowości.  Bez względu na to, czy uważamy siebie za „oświeconych”, czy też nie,  wielokrotnie w swym życiu będziemy uczniami, jak i nauczycielami dla siebie oraz dla innych, dlatego tak ważnym jest, by obie te role pełnić świadomie, z szacunkiem.


46925607_124136928487548_242617123388522496_n33erffffffdfafFINISH

Farida Sorana

Jestem trenerką rozwoju osobistego i duchowości, pomagam w pracy z podświadomością i jej programami, obszarem cienia, snami, odnajdywaniem wewnętrznej nawigacji, osiąganiem celów życiowych. Więcej 

Chcesz umówić się na sesję telefoniczną ze mną? Napisz: farida.sorana@gmail.com 🙂

 

4 odpowiedzi »

  1. Wedlug mnie (chociaz czegos takiego jak „ja” i tak nie ma), to wszystko, co sie wydarzy lub nie wydarzy jest w efekcie koncowym tzw. boskim planem wszechswiata. Wazna jest swiadomosc tego. Ale jesli Pani lubi pisac, to prosze bardzo, to tez jest we wspomnianym planie ujete. Pozdrawiam

  2. A wg mnie, jak najbardziej istnieje Ja, i istnieje też Ty, bo bez tego nie ma relacji (miłości), która potrzebuje obu podmiotów. A wszystko jest nie tylko porządkiem, ale i chaosem w którym wykuwa się nasza wolna wola. Celem to bycie dorosłym i suwerennym a nie bycie biernym jak dziecko i zwalenie wszystkiego na plan boski, Tak jest najłatwiej, a najtrudniej – wziąć odpowiedzialność za nasz świat i czynić go lepszym, czasem wbrew stereotypom duchowym. Wszak każda wielka prawda zaczynała jako bluźnierstwo. Ale każdy wierzy w co chce i interpretuje rzeczywistość jak chce 😀 Pozdrawiam

  3. Wspaniały tekst Farido 🙂
    Nie spotkałem dotychczas czegoś tak precyzyjnego i dobrego na temat relacji uczeń mistrz.
    Pomogłaś mi podjąć ważną decyzję w moim życiu.

    Pięknie dziękuję 🙂

Leave a Reply to Ricardo ErCancel reply